piątek, 14 kwietnia 2017

11. Bo czasami przeszłość do nas wraca z nawiązką ...

„Moje życie – moja sprawa,
Więc nie wtrącaj się!
Daj żyć! Przestań mnie nawracać!
Dość już Twoich gier.”
~ Neo – „Nie”



2 czerwca, Spała


            Polubiłam te wspólne śniadania z panami. Przy każdym posiłku siadaliśmy w tym samym składzie – ja, Igła, Karol, Andrzej, Ziomek i Winiar - nazwani ekipą do zadań specjalnych. Ciężko się nie zgodzić, przecież towarzystwo miałam doborowe. Po śniadaniu miał być rozruch po lesie. Ja niestety nie mogłam biegać z panami, ponieważ dzień wcześniej źle stanęłam i boli mnie kostka. Dlatego obiecałam Andrei, że pójdę na halę i tam, uzupełniając papierki, będę na nich czekać. Cieszyłam się, bo mogłam zrobić sobie spacer, tym bardziej, że tego dnia pogoda była piękna. Aż zamarzyły mi się wakacje. Jednak wybrałam sobie taką pracę i wiedziałam, że tu nie ma wakacji.
            - Wieczorem będziemy mieć wolne, więc może zagramy w bilarda, co? – zaproponował Ziomek.
            Propozycja przypadła do gustu reszcie towarzyszy. Bilard oznaczał relaks, ale również wielkie emocje. Panowie zazwyczaj grali na zadania. Przegrany miał do wykonania wcześniej ustalone zadanie. Ja tylko podziwiałam ich grę, ponieważ sama nie potrafiłam.
            - Jakieś propozycje dla przegranego? – pyta się Karol.
            - Przegrany obiega ośrodek dookoła. – postanowił Michał.
            - To za proste. Misiek, wymyśl coś innego.
            - Nie daliście mi skończyć. Obiega ośrodek z Zuzą na plecach. – za tą propozycję dostał cios w bok. Reszta dalej się śmiała.
            - Proszę nie bić moich zawodników. – dodał przechodzący obok Andrea.
            Reszta śniadania minęła nam na żartach. Bawiliśmy się jak zawsze świetnie. W końcu najlepsza ekipa, jaką mogłam sobie wymarzyć. Najlepsze kawały i tak opowiadał Łukasz. Michał śpiewał, a Igła dopowiadał teksty. Taka ekipa rekompensuje każde stracone wakacje. Nie należy też zapominać o innych, którzy również są cichymi bohaterami.
            Po śniadaniu, tak jak Andrea zapowiedział, był rozruch w lesie. Zazwyczaj biegaliśmy całą ekipą, jednak mnie bolała kostka, więc tego dnia niestety spasowałam. Niestety, bo bardzo lubiłam zostawiać ich wszystkich w lesie. Moje ćwiczenie biegów długodystansowych się na coś w końcu przydało.
            Moje niestety ma jednak drugie dno. Kiedy szłam na halę, żeby zaczekać tam na panów, drogę zajechało mi czarne auto. Moje zdziwienie było na tyle duże, że wysiadł z niego Stefan. Wepchnął mnie do auta, po czym sam wsiadł i odjechał. Chciałam wyskoczyć, ale nie mogłam. Zamknął samochód. Bałam się go. W jego oczach było coś takiego, że każdy by się przestraszył. Czułam, że stanie się coś złego. A mogłam iść z nimi do lasu …
            Ale skąd wiedział, że będę tędy szła? Musiał mnie obserwować. Musiał wiedzieć. Ale gdzie teraz mnie wiezie? Krzyczę, żeby mnie wypuścił, jednak to nic nie daje. Widzę jak coraz mocniej ściska kierownicę. Co mu się stało? Nigdy tak się nie zachowywał. Opanowała go rządza nienawiści, może zazdrości.
            - Stefan! Wypuść mnie do cholery!
            - Zamknij się. Nigdzie nie pójdziesz. Nigdzie! Zrozumiałaś to, suko?
            Zaczęłam się jeszcze bardziej bać. I co się teraz stanie? Cała kadra zacznie się martwić. Będą szukać. Stefan pędził po jakiejś drodze. Zaraz będzie jakiś wypadek. Przed oczami przemknęło mi całe moje życie. A co, jeśli dzisiaj ostatni raz widziałam i żartowałam z chłopakami? Musiał się pojawić wtedy, gdy już stanęłam na nogi.
            Nagle auto się zatrzymuje w jakimś lesie. Obok jakaś drewniana chatka. Nigdy tu nie byłam, ale wygląda jak dom jego dziadków ze zdjęć. Tu jest tak cicho i pusto. Stefan wyciąga mnie z samochodu. Ja bezsilnie upadam na ziemię. Podczas gdy on zamyka auto, ja wstaję i uciekam. Jednak bez sensu. On mnie dogania i mocno łapie za rękę. Próbuję się wyszarpać, ale on mocniej mnie ściska.
            - Nie szarp się, szmato.
            - RATUNKU! – krzyczę, wołam o pomoc. Bez skutku. I tak mnie tu nikt nie usłyszy. Jesteśmy w lesie. Sami.
            Wciąga mnie do tego domu, ja znowu upadam. Traktuje mnie jak śmiecia. Przeciąga do ściany i przywiązuje mnie do jakiejś rury. Tak mocno, że nie czuję swoich dłoni. Następnie nogi. Tak skrępowana leżę i modlę się, żeby przeżyć. Po chwili przychodzi ze strzykawką. Nie, to nie jest to. Ukuwa mnie w rękę i powoli cała zawartość trafia do mojego organizmu. Czuję jak opadam z sił. Nie mogę już się ruszyć. Nie wiem co to było za świństwo.
            - A teraz zapamiętaj sobie. Jesteś tylko moja. Rozumiesz to? – mówiąc to złapał mnie za oba policzki. – Rozumiesz?! – kiedy znowu nie odpowiadam, uderza mnie. – Byłem na każde twoje skinienie. Cokolwiek sobie księżniczka zażyczyła, ja spełniałem! Dałem się urobić, a ty tak po prostu mnie zostawiłaś! Dlatego teraz … - mówiąc to zbliża się do mojej twarzy, aż czuję jego oddech. Myślałam, że jest pijany, ale on się najwyraźniej czegoś naćpał. – Dlatego teraz wyrównamy rachunki i to ty spełnisz moje zachcianki. – jego ręka znajduje się pod moją bluzką. – Nie pamiętasz jak nam razem było dobrze?
            Nie miałam siły, by cokolwiek zrobić. Mogłam tylko siedzieć. Siedzieć i poddawać się temu, co on robił. Czułam jego ręce na swoim ciele, a i tak nic nie mogłam z tym zrobić. Był obrzydliwy. W pewnym momencie zaczął rozdzierać moją bluzkę. Czułam się jak śmieć. Wiedziałam, co zaraz zrobi. Bałam się, ale wiedziałam, że nic i nikt mnie nie uratuje. Nawet ja sama. Byłam zbyt słaba.
            Z oddali słyszałam, jakby syrenę policyjną. Nie wiedziałam, czy mi się zdaje. Może to ten środek tak na mnie działa. Powoli traciłam świadomość, a on coraz bardziej mnie rozbierał. Jednak po chwili do domku wparował Andrzej. Odciągnął go ode mnie i zaczął bić. Chciałam krzyknąć, ale nie miałam tyle siły w sobie. Na szczęście zaraz za nim weszli policjanci, którzy go powstrzymali. Wtedy podbiegł do mnie, kiedy jakaś policjantka odwiązywała mnie od tej nieszczęsnej rury. Andrzej dał mi swoją bluzę i zaczął przytulać. Potem już chyba straciłam przytomność.


~*~


3 czerwca, Tomaszów Mazowiecki.
Szpital rejonowy.


            Otwieram oczy. Widzę sufit. Biały. Biały jak śnieg. Zamykam je i znowu otwieram. To samo. Znowu sufit. Ciągle słyszę jak coś pika. Obracam głowę lekko w lewo. Widzę aparaturę i kroplówkę. Obracam głowę w prawo. Widzę śpiącego Krzyśka. Siedzi przy mnie i trzyma za rękę. W końcu siadam. Nie mogę leżeć. Nie lubię. Krzysiek musiał wyczuć moje ruchy i też się obudził.
            - Witaj księżniczko. – na te słowa skrzywiłam się. Złe wspomnienia. Nie chcę ich.
            - Nie mów tak do mnie. Proszę.
            Krzysiek się uśmiechnął i gdzieś poszedł. Chyba po lekarza. Za chwilę do sali wszedł Andrea. Powitał mnie szerokim uśmiechem. Czy oni tu wszyscy są?
            - Co ty tu robisz? Powinieneś być z resztą w ośrodku. Niedługo zawody. Trzeba się szykować.
            - Jestem tu, bo jesteś częścią naszej rodziny. Wiesz, że jesteś dla mnie jak córka. Martwiłem się. W ośrodku zajmuje się nimi Giovanni i Andrea. Nakazałem iść na siłownię. Jak wrócimy to zaczniemy dopiero trening na sali. – próbował mnie uspokoić.
            - Dzień dobry, pani Zuzanno. Jak się dzisiaj czujemy? – do sali wszedł starszawy pan w białym fartuchu.
            - Kiedy mogę stąd wyjść?
            - Widzę, że już dobrze. Zaraz przygotuje wypis. Pielęgniarka zaraz panią odłączy.
            Po tych słowach podeszła do mnie miła pani. Miała może 40 lat. Odłączyła mnie od wszystkich aparatur i przyniosła moje rzeczy. Wzięłam je i poszłam się przebrać do łazienki. Kiedy wyszłam, przed drzwiami stali panowie z moim wypisem.
            - Cieszę się, że możemy już wracać do Spały. – powiedziałam, po czym odetchnęłam z ulgą.
            - Nie do końca. – przerwał mój entuzjazm Krzysiek. – Musisz jechać na komisariat, złożyć wyjaśnienia. Ja wiem, że nie jest to odpowiedni moment, ale on musi zostać ukarany. On się nie może wywinąć.
            - Dobrze. Pojedziemy. Nie ma najmniejszego problemu. Może nawet lepiej, że teraz. Będę mieć to z głowy.
            Wszyscy razem po opuszczeniu murów szpitala, skierowaliśmy się do samochodu Andrei. Wsiedliśmy i ruszyliśmy do Komendy Powiatowej Policji. Tam opowiedziałam wszystko funkcjonariuszom. Wszystko, co zostało w mojej pamięci. Podpisałam zeznania i zaczęłam zbierać się do wyjścia.
            - Proszę jeszcze chwilkę zaczekać. – powiedział policjant, kiedy byliśmy już na korytarzu. Nie za bardzo wiedziałam na co mam czekać. Dopiero po chwili go ujrzałam. W oddali szedł on. Łzy leciały mi z oczu.
            - Andrzeeeej! – biegłam w jego stronę i rzuciłam się na niego. Nikogo widok mnie tak jeszcze nie cieszył. On odwzajemnił i równie mocno, a może i jeszcze mocniej mnie przytulił.
            - Jeszcze mam pytanie. Co ze mną teraz będzie? – dopytywał się Andrzej.
            - Jest pan całkowicie wolny. Zadbaliśmy o to, aby pan Bednarczyk nie złożył doniesienia. Niech pan zadba o narzeczoną. Jeszcze nie widziałem, aby ktoś z takim zaangażowaniem walczył o kobietę. Gratuluję narzeczonego.

            Uśmiechnęłam się szeroko. Nie chciałam prostować tego, że nie jest on moim narzeczonym. Podziękowaliśmy i razem z Krzyśkiem oraz Andreą wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy do Spały. Siedziałam wtulona w Andrzeja całą drogę. Nikt się nie odezwał, a w tle po cichu leciała muzyka z radia. Co jakiś czas dostawałam pocałunki w czubek głowy. Teraz już jestem pewna. Kocham go.


_______________________________________________________
KOMENTARZ = MOTYWACJA

Jeśli czytasz - skomentuj. Będę wiedziała, że ktoś czyta <3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz