„Moje życie – moja sprawa,
Więc nie wtrącaj się!
Daj żyć! Przestań mnie nawracać!
Dość już Twoich gier.”
~ Neo – „Nie”
Więc nie wtrącaj się!
Daj żyć! Przestań mnie nawracać!
Dość już Twoich gier.”
~ Neo – „Nie”
2 czerwca,
Spała
Polubiłam te
wspólne śniadania z panami. Przy każdym posiłku siadaliśmy w tym samym składzie
– ja, Igła, Karol, Andrzej, Ziomek i Winiar - nazwani ekipą do zadań
specjalnych. Ciężko się nie zgodzić, przecież towarzystwo miałam doborowe. Po
śniadaniu miał być rozruch po lesie. Ja niestety nie mogłam biegać z panami,
ponieważ dzień wcześniej źle stanęłam i boli mnie kostka. Dlatego obiecałam
Andrei, że pójdę na halę i tam, uzupełniając papierki, będę na nich czekać.
Cieszyłam się, bo mogłam zrobić sobie spacer, tym bardziej, że tego dnia pogoda
była piękna. Aż zamarzyły mi się wakacje. Jednak wybrałam sobie taką pracę i
wiedziałam, że tu nie ma wakacji.
- Wieczorem
będziemy mieć wolne, więc może zagramy w bilarda, co? – zaproponował Ziomek.
Propozycja
przypadła do gustu reszcie towarzyszy. Bilard oznaczał relaks, ale również
wielkie emocje. Panowie zazwyczaj grali na zadania. Przegrany miał do wykonania
wcześniej ustalone zadanie. Ja tylko podziwiałam ich grę, ponieważ sama nie
potrafiłam.
- Jakieś
propozycje dla przegranego? – pyta się Karol.
- Przegrany
obiega ośrodek dookoła. – postanowił Michał.
- To za
proste. Misiek, wymyśl coś innego.
- Nie
daliście mi skończyć. Obiega ośrodek z Zuzą na plecach. – za tą propozycję
dostał cios w bok. Reszta dalej się śmiała.
- Proszę nie
bić moich zawodników. – dodał przechodzący obok Andrea.
Reszta
śniadania minęła nam na żartach. Bawiliśmy się jak zawsze świetnie. W końcu
najlepsza ekipa, jaką mogłam sobie wymarzyć. Najlepsze kawały i tak opowiadał
Łukasz. Michał śpiewał, a Igła dopowiadał teksty. Taka ekipa rekompensuje każde
stracone wakacje. Nie należy też zapominać o innych, którzy również są cichymi
bohaterami.
Po
śniadaniu, tak jak Andrea zapowiedział, był rozruch w lesie. Zazwyczaj
biegaliśmy całą ekipą, jednak mnie bolała kostka, więc tego dnia niestety
spasowałam. Niestety, bo bardzo lubiłam zostawiać ich wszystkich w lesie. Moje
ćwiczenie biegów długodystansowych się na coś w końcu przydało.
Moje
niestety ma jednak drugie dno. Kiedy szłam na halę, żeby zaczekać tam na panów,
drogę zajechało mi czarne auto. Moje zdziwienie było na tyle duże, że wysiadł z
niego Stefan. Wepchnął mnie do auta, po czym sam wsiadł i odjechał. Chciałam
wyskoczyć, ale nie mogłam. Zamknął samochód. Bałam się go. W jego oczach było
coś takiego, że każdy by się przestraszył. Czułam, że stanie się coś złego. A
mogłam iść z nimi do lasu …
Ale skąd
wiedział, że będę tędy szła? Musiał mnie obserwować. Musiał wiedzieć. Ale gdzie
teraz mnie wiezie? Krzyczę, żeby mnie wypuścił, jednak to nic nie daje. Widzę
jak coraz mocniej ściska kierownicę. Co mu się stało? Nigdy tak się nie
zachowywał. Opanowała go rządza nienawiści, może zazdrości.
- Stefan!
Wypuść mnie do cholery!
- Zamknij
się. Nigdzie nie pójdziesz. Nigdzie! Zrozumiałaś to, suko?
Zaczęłam się
jeszcze bardziej bać. I co się teraz stanie? Cała kadra zacznie się martwić.
Będą szukać. Stefan pędził po jakiejś drodze. Zaraz będzie jakiś wypadek. Przed
oczami przemknęło mi całe moje życie. A co, jeśli dzisiaj ostatni raz widziałam
i żartowałam z chłopakami? Musiał się pojawić wtedy, gdy już stanęłam na nogi.
Nagle auto
się zatrzymuje w jakimś lesie. Obok jakaś drewniana chatka. Nigdy tu nie byłam,
ale wygląda jak dom jego dziadków ze zdjęć. Tu jest tak cicho i pusto. Stefan
wyciąga mnie z samochodu. Ja bezsilnie upadam na ziemię. Podczas gdy on zamyka
auto, ja wstaję i uciekam. Jednak bez sensu. On mnie dogania i mocno łapie za
rękę. Próbuję się wyszarpać, ale on mocniej mnie ściska.
- Nie szarp
się, szmato.
- RATUNKU! –
krzyczę, wołam o pomoc. Bez skutku. I tak mnie tu nikt nie usłyszy. Jesteśmy w
lesie. Sami.
Wciąga mnie
do tego domu, ja znowu upadam. Traktuje mnie jak śmiecia. Przeciąga do ściany i
przywiązuje mnie do jakiejś rury. Tak mocno, że nie czuję swoich dłoni.
Następnie nogi. Tak skrępowana leżę i modlę się, żeby przeżyć. Po chwili
przychodzi ze strzykawką. Nie, to nie jest to. Ukuwa mnie w rękę i powoli cała
zawartość trafia do mojego organizmu. Czuję jak opadam z sił. Nie mogę już się
ruszyć. Nie wiem co to było za świństwo.
- A teraz
zapamiętaj sobie. Jesteś tylko moja. Rozumiesz to? – mówiąc to złapał mnie za
oba policzki. – Rozumiesz?! – kiedy znowu nie odpowiadam, uderza mnie. – Byłem
na każde twoje skinienie. Cokolwiek sobie księżniczka zażyczyła, ja spełniałem!
Dałem się urobić, a ty tak po prostu mnie zostawiłaś! Dlatego teraz … - mówiąc
to zbliża się do mojej twarzy, aż czuję jego oddech. Myślałam, że jest pijany,
ale on się najwyraźniej czegoś naćpał. – Dlatego teraz wyrównamy rachunki i to
ty spełnisz moje zachcianki. – jego ręka znajduje się pod moją bluzką. – Nie
pamiętasz jak nam razem było dobrze?
Nie miałam
siły, by cokolwiek zrobić. Mogłam tylko siedzieć. Siedzieć i poddawać się temu,
co on robił. Czułam jego ręce na swoim ciele, a i tak nic nie mogłam z tym
zrobić. Był obrzydliwy. W pewnym momencie zaczął rozdzierać moją bluzkę. Czułam
się jak śmieć. Wiedziałam, co zaraz zrobi. Bałam się, ale wiedziałam, że nic i
nikt mnie nie uratuje. Nawet ja sama. Byłam zbyt słaba.
Z oddali
słyszałam, jakby syrenę policyjną. Nie wiedziałam, czy mi się zdaje. Może to
ten środek tak na mnie działa. Powoli traciłam świadomość, a on coraz bardziej
mnie rozbierał. Jednak po chwili do domku wparował Andrzej. Odciągnął go ode
mnie i zaczął bić. Chciałam krzyknąć, ale nie miałam tyle siły w sobie. Na
szczęście zaraz za nim weszli policjanci, którzy go powstrzymali. Wtedy
podbiegł do mnie, kiedy jakaś policjantka odwiązywała mnie od tej nieszczęsnej
rury. Andrzej dał mi swoją bluzę i zaczął przytulać. Potem już chyba straciłam
przytomność.
~*~
3 czerwca,
Tomaszów Mazowiecki.
Szpital
rejonowy.
Otwieram
oczy. Widzę sufit. Biały. Biały jak śnieg. Zamykam je i znowu
otwieram. To samo. Znowu sufit. Ciągle słyszę jak coś pika. Obracam głowę lekko
w lewo. Widzę aparaturę i kroplówkę. Obracam głowę w prawo. Widzę śpiącego
Krzyśka. Siedzi przy mnie i trzyma za rękę. W końcu siadam. Nie mogę leżeć. Nie
lubię. Krzysiek musiał wyczuć moje ruchy i też się obudził.
- Witaj
księżniczko. – na te słowa skrzywiłam się. Złe wspomnienia. Nie chcę ich.
- Nie mów
tak do mnie. Proszę.
Krzysiek się
uśmiechnął i gdzieś poszedł. Chyba po lekarza. Za chwilę do sali wszedł Andrea.
Powitał mnie szerokim uśmiechem. Czy oni tu wszyscy są?
- Co ty tu
robisz? Powinieneś być z resztą w ośrodku. Niedługo zawody. Trzeba się
szykować.
- Jestem tu,
bo jesteś częścią naszej rodziny. Wiesz, że jesteś dla mnie jak córka.
Martwiłem się. W ośrodku zajmuje się nimi Giovanni i Andrea. Nakazałem iść na
siłownię. Jak wrócimy to zaczniemy dopiero trening na sali. – próbował mnie
uspokoić.
- Dzień
dobry, pani Zuzanno. Jak się dzisiaj czujemy? – do sali wszedł starszawy pan w
białym fartuchu.
- Kiedy mogę stąd wyjść?
- Widzę, że
już dobrze. Zaraz przygotuje wypis. Pielęgniarka zaraz panią odłączy.
Po tych
słowach podeszła do mnie miła pani. Miała może 40 lat. Odłączyła mnie od wszystkich
aparatur i przyniosła moje rzeczy. Wzięłam je i poszłam się przebrać do
łazienki. Kiedy wyszłam, przed drzwiami stali panowie z moim wypisem.
- Cieszę
się, że możemy już wracać do Spały. – powiedziałam, po czym odetchnęłam z ulgą.
- Nie do końca.
– przerwał mój entuzjazm Krzysiek. – Musisz jechać na komisariat, złożyć
wyjaśnienia. Ja wiem, że nie jest to odpowiedni moment, ale on musi zostać
ukarany. On się nie może wywinąć.
- Dobrze.
Pojedziemy. Nie ma najmniejszego problemu. Może nawet lepiej, że teraz. Będę
mieć to z głowy.
Wszyscy
razem po opuszczeniu murów szpitala, skierowaliśmy się do samochodu Andrei.
Wsiedliśmy i ruszyliśmy do Komendy Powiatowej Policji. Tam opowiedziałam
wszystko funkcjonariuszom. Wszystko, co zostało w mojej pamięci. Podpisałam
zeznania i zaczęłam zbierać się do wyjścia.
- Proszę
jeszcze chwilkę zaczekać. – powiedział policjant, kiedy byliśmy już na
korytarzu. Nie za bardzo wiedziałam na co mam czekać. Dopiero po chwili go
ujrzałam. W oddali szedł on. Łzy leciały mi z oczu.
-
Andrzeeeej! – biegłam w jego stronę i rzuciłam się na niego. Nikogo widok mnie
tak jeszcze nie cieszył. On odwzajemnił i równie mocno, a może i jeszcze
mocniej mnie przytulił.
- Jeszcze
mam pytanie. Co ze mną teraz będzie? – dopytywał się Andrzej.
- Jest pan
całkowicie wolny. Zadbaliśmy o to, aby pan Bednarczyk nie złożył doniesienia.
Niech pan zadba o narzeczoną. Jeszcze nie widziałem, aby ktoś z takim
zaangażowaniem walczył o kobietę. Gratuluję narzeczonego.
Uśmiechnęłam
się szeroko. Nie chciałam prostować tego, że nie jest on moim narzeczonym.
Podziękowaliśmy i razem z Krzyśkiem oraz Andreą wsiedliśmy do samochodu i
ruszyliśmy do Spały. Siedziałam wtulona w Andrzeja całą drogę. Nikt się nie
odezwał, a w tle po cichu leciała muzyka z radia. Co jakiś czas dostawałam
pocałunki w czubek głowy. Teraz już jestem pewna. Kocham go.
_______________________________________________________
KOMENTARZ = MOTYWACJA
Jeśli czytasz - skomentuj. Będę wiedziała, że ktoś czyta <3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz